Przemiennik gatunkowy
Pamiętamy dobrze tytuły tomów wydanych przez znaczniejszych poetów w latach tużpowojennych? "Ocalenie" Miłosza i "Miejsce na ziemi" Przybosia, oba z 1945, "Niepokój" Różewicza z 1947, rok wcześniej "Martwa pogoda" Staffa, dwa razy "Wiersze" i raz "Wiersze wybrane" Gałczyńskiego, wszystkie wyszły w 1946, "Krzyże i miecze" Wierzyńskiego też wtedy, z 1946 dorzućmy jeszcze "Rzecz ludzką" Jastruna. Tytulatura więc poważna, ciągnie w górę i wzbudza respekt. W tymże jednak czasie Lec ogłasza trzy książki: "Notatnik polowy", "Spacer cynika", obie w 1946, oraz w 1948 "Życie jest fraszką". Pierwsza opatrzona została wprawdzie wyjaśnieniem, że składa się z "Poezji", niemniej notatnik, a już zwłaszcza polowy kieruje do innego, niższego rejestru. "Spacer cynika" zaś, a do tego "Życie jest fraszką" – wtedy, dopiero co po strasznej wojnie – fundują jawną kontrę, okładki wręcz zaczepiają przechodzących przed witrynami. Zgoda, opozycję tytułów wypada osłabić, bo przecież w tamtych latach ukazały się również "Zaczarowana dorożka" Gałczyńskiego (1948) czy choćby "Czerwona rękawiczka" Różewicza (w tym samym roku), tak więc wyrażenia ze stylistyk odmiennych niż ciąg przypomniany na początku. Poza tym Lecowski "Spacer cynika" to, jak głosi okładka, "Satyry i fraszki", druga zaś książka zawiera "Fraszki i satyry". Co bynajmniej problemu nie zamyka, gdyż wskazane obiegi gatunkowe także są poezją; poza tym chodzi o Leca.
Powszechnie zresztą wiadomo, przynajmniej w tych lepszych powszechnościach, o bardzo szacownej tradycji fraszki. Ba! Janusz Pelc, edytor Fraszek Kochanowskiego w beence, stwierdził, iż dzieła te wraz z "Trenami" „otwierały szerokie i najważniejsze – jak widać z perspektywy wieków – drogi rozwoju późniejszej polskiej liryki”. Z fraszek więc wszystko, cokolwiek czytamy: z fraszek to wszystko, co w poezji mamy. Co więcej, z racji gatunkowej Leca umieszcza się nieraz w parze właśnie z Kochanowskim. W skrajnej postaci takiej aksjologii po Janie z Czarnolasu długo, długo nie byłoby nikogo – aż do Leca. Jasne, w międzyczasie ileś dobrych fraszek napisano, ale też od renesansu po wiek XX podpinało się do tej genologii mnóstwo poślednich talentów. W alternatywnej zaś historii literatury domagałby się rozważenia problem: jak traktowalibyśmy fraszki późniejszego i równoczesnego autora "Myśli nieuczesanych", gdyby tych drugich nie napisał? W każdym razie wiele przemawia za tym, by Lecowskie fraszki i aforyzmy czytać w perspektywie łączącej. Niestety, jak pisze Lidia Kośka w posłowiu nowego wyboru fraszek, który przygotowała, zbioru zdecydowanie najobszerniejszego i długo wyczekiwanego, jeśli poprzedni tom Leca gromadzący wyłącznie utwory tego gatunku ukazał się pół wieku temu z okładem – jak zatem ustala Kośka, poeta „po okresie skrupulatnego rozdzielania chciał je [fraszki i aforyzmy] ponownie scalić". Na rok przed śmiercią uznał w wywiadzie „za możliwe wydanie tomu, w którym fraszki byłyby »przeplecione myślami«”. Książka taka już nie powstanie; owszem, dałoby się ją ułożyć „za Leca”, byłaby jednak dziełem o podwójnym autorstwie. Niewykluczone, że ów potencjalny zbiór stałby się intrygującą i nowatorską interpretacją dzieła Leca, czy jednak osoba zdecydowana na takie przedsięwzięcie nie zaczęłaby przypominać na przykład kompozytorów dokańczających „za Mahlera” jego Dziesiątą? Można, ale lepiej nie.
Wróćmy do ustaleń mniej hipotetycznych. Lecowskie aforyzmy wzięły się tedy z fraszek. Kośka powołuje się na poetę: „w 1956 roku, w korespondencji z wydawnictwem przed pierwszą publikacją książkową ["Myśli nieuczesanych"], nazywa Lec myśli nieuczesane »epigramatami w prozie« – fraszkami prozą. To znaczy bez rymu i podziału na wersy, różnic tylko tyle? Lec uważa swoje fraszki i myśli za dwie odmiany epigramatu. Jeszcze precyzyjniej: myśli nieuczesane wywodzi wprost z fraszek – swojego kształtu fraszek – uważa może za fraszki, które utraciły uśmiech rymu”. Celnie powiedziane; zauważyć przy okazji warto, jak ładnie edytorce udzielił się badany autor: przepisany fragment jest tekstem ciągłym, spokojnie da się przecież podzielić na kilka aforyzmów.
Jasne, że różnic będzie więcej i bardziej skomplikowanych niż delimitacja plus rym z jednej, a proza z drugiej strony. Szczególnie istotna odmienność jawi się zarazem podobieństwem: wyrafinowana forma jest we fraszkach widoczna nieledwie manifestacyjnie, w "Nieuczesanych" zaś ukryta. Gdy oba opasłe tomy czyta się ciągiem, poezja wierszowana sprawia wrażenie bardziej uniwersalnej, poezja aforyzmów ma natomiast więcej aktualnych aluzji i konkretów. Ale, powtórzę, idzie raczej o wrażenie różności niż różność bezwyjątkową. Poza tym Kośka zrezygnowała z niewielkiej liczby utworów, do których przydałyby się dziś przypisy historyczne. No i aktualności nie brakuje także we Fraszkach. Tytuł "Sztuce", całość: „Raz sto batów, / raz »sto kwiatów«”. Cytat pochodzi z 1956, z przemówienia Mao Tse-tunga. Niekiedy, tak jak tutaj, opatrzenie tekstu datą ukonkretnia sens. Beztytułowy dwuwiersz „Obie strony medalu / są z jednego metalu”, rozpatrywany z pominięciem dodanego przez autora roku napisania, byłby wieloznaczną, acz w miarę prostą alegorią. Lecz pod fraszką mamy „1956”, która to informacja poniekąd paradoksalnie komplikuje sens: skoro Lec dostrzega w przełomie październikowym raczej ciągłość, by tak rzec, jednotworzywowość, to całą zmianę uznaje za pozorną, czy też kpi z tych szybko nawróconych? W przywołanym utworze data staje się integralną częścią dzieła, niemniej ogólne wrażenie większej ponadczasowości fraszek bierze się też pewnie stąd, że ich forma odsyła do poetyckiego i tradycyjnego uniwersum, natomiast "Nieuczesane" czytać można jako dziennik myśliciela i uczestnika.
Kazimierz Wyka wprowadził niegdyś pokuśne pojęcie zamiennika gatunkowego, analizując przypadek Różewicza, który napisanie pewnego dramatu zastąpił pisaniem o nim. Lec nie zastąpił tekstu literackiego dyskursem (pomijam kwestię, że osobne autotematyczne teksty Różewicza skłonni jesteśmy dzisiaj traktować jako literaturę); zaczął od fraszek, a później obie formy uprawiał naprzemiennie, fraszki i aforyzmy stają się więc wzajemnymi przemiennikami. Autorskie tomy Leca "Życie jest fraszką" tudzież "Z tysiąca i jednej fraszki" (1959) poprzedzone zostały przezeń mottem „Streszczajmy się, świat / jest przeludniony słowami”, za drugim razem z wykrzyknikiem i nieco zmienionym, być może przez składacza, podziałem na linijki. W 1966 w jednym z periodyków tekst ów (gwoli ścisłości: bez wykrzyknika) ukazał się jako aforyzm. Lidia Kośka zamyka nim najnowsze edycje "Nieuczesanych", co jest zgodne z chronologią ostatniej, uzupełniającej części zbioru i pozostaje gestem ironicznym, skoro pojawia się na końcu aż tak grubej księgi.
Anglojęzyczni odbiorcy poznali kilka aforyzmów nie wiedząc, że mają do czynienia z fraszkami. W "More Unkempt Thoughts" (1968) tłumacz Jacek Galazka (tak podpisany) zamieścił między innymi utwór „Percussion wins every discussion”. Dobre, tylko że takiej "Nieuczesanej" nie ma! Można natomiast we Fraszkach znaleźć "Harmonię": „Zwycięstwo w dyskusji / należy do perkusji”.
Czas historyczny zaznaczał Lec również na przekór, dystansując się od tego, co się działo w jego latach. We fraszce "Zostałem w tyle" niepokoił się szyderczo: „Straciłem krok epoki!”. W innym miejscu skonstatował co najmniej z przekąsem: „Temu, co wszedł już w rytm epoki, / trudno usłyszeć własne kroki” ("Trudno usłyszeć"). Wyznał wreszcie we "Fraszce dumnej", iż: „W maleńkim naczyńku fraszek / utrwala się czasów zapaszek”. Odpowiedzią na pytanie filozoficzne – "Cel życia?" – okazało się maksymalnie lakoniczne przedstawienie egzystencji groźnie uwikłanej w historię: „Uniknąć zabicia”. Oho! Teza o uniwersalizującej dominancie fraszek zdaje się słabnąć, spróbuję więc inaczej. Otóż dzięki wyraźnym przecież śladom konkretnych czasów tym mocniej działają rozmaite wspaniałości fraszek Leca: humor, złośliwość, bystrość, artyzm, liryzm...